Uwielbiałam Quinlana za to, że da się nim tak łatwo manipulować. Wystarczyło się ślinić i kaszleć, by oddał mi pokój. Jak tak dalej pójdzie, zostanę tu na zawsze, a chłopak będzie mi usługiwać.
Nie poszłam od raz spać, chciałam się przebrać. Nie mogę wciąż chodzić w tym samych ciuchach. Podeszłam więc do szafki, otwierając ją, czego po chwili pożałowałam. Czy Quinlan kiedykolwiek sprzątał? Wyciągnęłam czarną koszulkę z Wolverinem i powąchałam ją. Nie śmierdziała, więc zaryzykowałam i się w nią ubrałam. Była dość duża i bez trudu mogłaby służyć mi jako koszula nocna. Spięłam włosy gumką i położyłam się do łóżka. Wtuliłam się w miękką pościel, zastanawiając się czy kiedykolwiek było mi tak dobrze jak teraz. Nawet kiedy mieszkałam z Bryanem, nie czułam się tak wyśmienicie. Może dlatego, bo mój były chłopak nie usługiwał mi jak Quinlan? Westchnęłam cicho, kładąc się na brzuchu. Jak będzie wyglądało moje życie? Będę mieszkała w drewnianym domku, na odludziu, z mało inteligentnym chłopakiem, którego oszukuję. Ta perspektywa brzmi kusząco. Będę miała dożywotni zapas soczków jabłkowych!
Gdy się obudziłam, zeszłam na dół by móc się napić. W drodze do kuchni ujrzałam Quinlana. Leżał na kanapie, w samych gaciach, z kocem po między nogami. Aż chciało mi się śmiać na jego widok. Uśmiechnęłam się do siebie, żałując, że nie mogę zrobić mu zdjęcia. Wyglądał jak mały chłopiec, który dopiero co przestał ssać kciuk. Po chwili chłopak zaczął się ruszać. Chyba się budził. Zmarszczył brwi, mrucząc coś pod nosem. Chwycił koc, naciągając go sobie pod samą brodę. Chciał się przekręcił na bok, ale prawdopodobnie zapomniał, że leży na kanapie i z niej spadł, jęcząc głośno. Otworzył oczy, rozmasowując sobie bark. Obrzucił mnie spojrzeniem, wpatrując się w koszulkę, którą założyłam.
— Skąd ją masz? — spytał, podnosząc się. Rzucił koc na kanapę. Nie krępowało go to, że jest przy mnie w samej bieliźnie, z resztą wczoraj wlazł mi do łazienki i przy mnie sikał. Quinlan poprawił sobie zmierzwione włosy i podszedł do mnie. wyciągnął palec wskazujący i pokazał na koszulkę. — Skąd ją masz? — powtórzył pytanie. Splotłam dłonie za plecami.
— Nie miałam żadnej piżamy, więc pomyślałam, że założę coś twojego —odparłam. Chłopak zmarszczył brwi jakby to do niego nie trafiało.
— Trzeba było spać nago. Nie pozwoliłem ci chodzić w moich ciuchach — rzekł. Przewróciłam oczami.
— W przeciwieństwie do ciebie, mam swoją godność i nie paraduję przy ludziach bez ubrania — odparłam. Quinlan prychnął mijając mnie. Wszedł do łazienki, zostawiając mnie samą.
Chłopak był nieznośny, uparty i zbyt pewny siebie, zupełnie tak jak ja. Nie chciałam by traktował mnie jak małe dziecko. Może i jestem od niego młodsza, ale przynajmniej zachowuję się dojrzale w przeciwieństwie do niego. Z zadumy wyrwał mnie dzwonek telefonu. Należał do Quinlana. Na wyświetlaczu pojawił się napis Mo. Bez zastanowienia odebrałam.
— Quin? I co klepnąłeś smarkule w tyłek? Jest bardziej kościsty, czy mięsisty? — spytał męski głos po drugiej stronie. Poczułam jak na policzki wyskakują mi rumieńce złości. Quinlan rozmawiał o moim tyłku z jakimś dziwnym kolesiem? — Halo? Quin, znowu ci przerywa? Halo?
Rozłączyłam się. Miałam ochotę wydłubać chłopakowi oczy. Wpadłam jednak na lepszy pomysł. Położyłam się na ziemi, obok kanapy. Rozrzuciłam dookoła poduszki i koc. Niech Quin poradzi sobie z tym. Zaczęłam kasłać i głośno oddychać.
—Quinlan! — zawołałam. Po chwili wyszedł z łazienki. Był już ubrany, całe szczęście, bo nie miałam ochoty oglądać go w samej bieliźnie.
Złapałam się za gardło, udając, że się duszę. Uroniłam łzy. Zawsze bez problemu potrafiłam się rozpłakać, to wcale nie jest trudne. Twarz chłopaka zbladła, nie wiedział co zrobić. Pobiegł szybko do kuchni, a po chwili wrócił z sokiem jabłkowym. Chciał mi go jakoś dać, ale nie mogłam pozwolić by tak łatwo mu poszło. Zaczęłam się trząść.
—Delyth, co się dzieje? — spytał, wyraźnie przerażony. Dobrze mu tak. Odechce mu się rozmyślać o moim tyłku. Zakasłałam głośno. Po chwili zastygłam w ruchu, zamykając oczy. Wstrzymałam oddech. Słyszałam nierówny oddech Quinlana, który był przerażony.
trzy, dwa, jeden... Znowu zaczęłam oddychać. Otworzyłam oczy, łapiąc głębokie oddechy. Chyba przedstawienie mi się udało, bo Quin wyglądał jakby zobaczył ducha. Ręce mu się trzęsły gdy podawał mi szklankę z sokiem. Trochę porozlewałam napój, by pokazać, jaka jestem słaba.
— Siedź tu przez jakiś czas, puki nie poczujesz się lepiej — powiedział. Jadnak trochę znał się na pierwszej pomocy. Kiwnęłam głowę, przykładając do ust szklankę. Chłopak podniósł się, wypuszczając z płuc dużą ilość powietrza. Zmierzwił dłonią swoje włosy, podchodząc do okna. Oparł się o parapet, wyglądając na dwór. Po chwili wrócił do mnie, siadając na przeciw.
— Trochę lepiej? —spytał. Westchnęłam, kiwając głową. Z satysfakcją patrzyłam na jego przerażenie. Chciałam mu przekazać, że to jeszcze nie koniec, że jak mi podpadnie, zgotuję mu prawdziwe piekło.
— Jesteś pewna, że nie ma na to lekarstwa? Żaden inhalator ci nie pomoże? — zapytał po jakimś czasie. Zdziwiło mnie to, że Quin wie, co to takiego jest inhalator.
— Miałam go kiedyś, ale zgubiłam. Nie pomagał też zawsze. Te ataki są zbyt mocne, trzeba po prostu poczekać aż mi przejdą i mieć nadzieję, że mnie nie zabiją — skłamałam. Chyba to przestraszyło chłopaka.
Po kilkunastu minutach, pomógł mi się podnieść. Posadził mnie na kanapie, podając koc. Udałam, że drzemię. Słyszałam jak Quin do kogoś dzwoni. Mimo iż poszedł do kuchni, słyszałam go bardzo dobrze.
— Mo, pomóż mi. Ja naprawdę nie daję rady — powiedział. Rozmawiał z tym głupim Mo. Naprawdę nie miał już do kogo dzwonić? — Ty jej nie widziałeś, ona wyglądała jakby umarła. Stary nie wiem co mam zrobić... Sprawdzałem, nie ma żadnych dokumentów... Strasznie się dusi, nie może oddychać. Myślisz, że wiesz co to jest... To, że chomik twojego kuzyna się udusił nic mnie nie obchodzi. Chłopie, tu chodzi o człowieka. Nie chcę mieć przez nią problemów, rozumiesz? Nie po tu zamieszkałem, żeby opiekować się chorą dziewczyną. Nie dostaje nic w zamian... W takim razie co ty byś zrobił... Wywaliłbyś ją. Fajnie, tyle, że ja nie chcę mieć później problemów z policją. Wiesz, że można pójść siedzieć za nie udzielenie pomocy... Dobra, jak coś znajdziesz, zadzwoń...
W końcu Quinlan się rozłączył. Westchnął głośno, idąc do salonu. Zamknęłam oczy, udając, że wciąż śpię. Trochę zaczynałam mieć wyrzuty sumienia... Nie, chłopak sobie na to zasłużył w stu procentach.
Przeciągnęłam się, jakby co dopiero się obudziła. Spojrzałam na Quina, uśmiechając się delikatnie.
— Chyba już mi lepiej, dziękuję — powiedziałam. Niech ma tą satysfakcję, że zrobił coś dobrze. Przecież mi pomagał i co z tego, że tak naprawdę nic mi nie groziło. Przejmował się i za to można go pochwalić.
— Możemy pogadać? — spytał po chwili, siadając obok mnie. Kiwnęłam głową, nie wiedząc o co chodzi. Raczej mnie nie rozgryzł, co do tego byłam święcie przekonana. Może wielmożny Mo powiedział mu, że rano dzwonił i Quinlan domyśla się, że odebrałam?
— O czym chcesz porozmawiać? — zapytałam, przytulając poduszkę do piersi. Chłopak oparł się o kanapę, wzdychając głośno.
— Chcę coś więcej o tobie wiedzieć. Jedyne co mi wiadomo to to, że na imię masz Delyth. Co tu robisz, skąd jesteś, data urodzenia, mów wszystko. Wolałbym wiedzieć kogo trzymam pod swoim dachem — rzekł. Pokiwałam głową, rozumiejąc go. W sumie to nie zaszkodzi mi kiedy mu powiem coś o sobie.
— Nazywam się Delyth Prime. — Quin uśmiechnął się.
— Jak Optimus Prime? — spytał, unosząc brew do góry. Dałam mu kuksańca w bok.
— Nie przerywaj — odrzekłam. — Już znasz moje imię. Mam siedemnaście lat, wcześniej mieszkałam z... — Zastanawiałam się czy powiedzieć Quinlanowi o Bryanie. Chyba nie powinno go obchodzić z kim kiedyś chodziłam. — Z kolegą Bryanem. On jednak musiał sprzedać dom i przenieść się do innego miasta, nawet nie pamiętam miejscowości. Rodzice przepisali mu firmę i musiał się nią zająć — skłamałam. W życiu rodzina Bryana nie przepisała mu czegokolwiek, nawet domu z długami. Ten drań na nic nie zasługiwał. Że też dopiero teraz spostrzegłam się jaki on jest naprawdę.
— A twoi rodzice? Puścili cię tak do kolegi, wiedząc o twojej chorobie? — zapytał po chwili. Zagryzłam wargę, próbując coś szybko wymyślić. Rodzice (1.) trafili do więzienia; (2.) pracują za granicą; (3) mają piątkę chorych dzieci (nie licząc mnie); (4.) są biedni; (5.) piją i biorą narkotyki; (6.) wywalili mnie z domu. Nie wiedziałam co powiedzieć. Na pewno nie prawdę. Nie wyjawię Quinowi, że matka i ojciec mnie nigdy nie kochali i cieszą się, że nie ma mnie w domu.
— Jestem sierotą — skłamałam. Quinlan westchnął głośno.
—Przepraszam, nie wiedziałem — rzekł. Uśmiechnęłam się smutno. Chyba na jakiś czas mam chłopaka z głowy.
— Nie mówmy o tym — poleciłam. — Czy...Mógłbyś podać mi sok jabłkowy? — spytałam po chwili. — Jakoś tak mi duszno — Quin kiwnął głową i pobiegł do kuchni. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak to ja mogę żyć.